W dniu 2 listopada 1942 roku dla obywateli Biłgoraja pochodzenia żydowskiego rozpoczął się okres gehenny. Niemieccy okupanci przystąpili do masowych mordów ludności pochodzenia żydowskiego. Bezlitośnie i metodycznie. Na podstawie z góry ustalonego i zaakceptowanego planu. Bezmiar czynionego zła przeraża i zastanawia do dzisiejszego dnia. Nasze stowarzyszenie pragnie przypomnieć o tym strasznym czasie.
W dniu 7 listopada (sobota) o godz. 17:00 przy udziale pocztu sztandarowego rady miasta, na cmentarzu przy ulicy Konopnickiej odbędą się uroczystości ku czci pomordowanych obywateli naszego miasta. Zapraszamy wszystkich.
Poniżej fragmenty zaczerpnięte z „Księgi Pamięci. Zagłada Biłgoraja”. Napisanej pod redakcja Abrahama Kronenberga. Przetłumaczonej na język polski i wydanej przez wydawnictwo „Słowo/Obraz/Terytoria”.
W niedzielę wieczorem 1 listopada 1942 roku Judenrat obwieścił, że wszyscy, którzy figurują na liście mają następnego dnia rano wejść do getta, które składało się z domów Eliezera Kandla, Jońcie Kantora i Hersza Pancermana stojących przy ulicy 3-go Maja.
W mieście powstało straszne zamieszanie, wiedziano już, że zbliża się koniec. Ludzie, którzy znajdowali się na liście zaczęli wnosić swoje ostatnie rzeczy do getta.
Rozdzierające serce sceny rozgrywały się przy rozstawaniu się mężów z żonami, rodziców z dziećmi, bowiem niemieccy mordercy specjalnie rozdzielali rodziny, a kiedy zapadła noc wszystko było jak wymarłe; Żydzi leżeli w swoich mieszkaniach w wielkim strachu czekając, co przyniesie następny dzień.
Wielu ludzi, którzy nie znajdowali się na liście przekradło się do getta i ukryło się w różnych zakamarkach, na strychach i komórkach.
O świcie drugiego listopada 1942 roku ze wszystkich stron miasta dała się słyszeć strzelanina. Wyszedłem z domu i pobiegłem wzdłuż ulicy 3-go Maja do kolejki i tam ukryłem się wśród drewna, które leżało czekając na załadunek (…)
Cały czas słychać było bezustanną strzelaninę, wyszedłem więc ze stodoły i wyłamałem okno w świeżo wybudowanym baraku za spichrzem, siedziałem tam w ukryciu aż zrobiło się ciemno. Cały czas za moimi plecami słyszałem strzelaninę. Niemieccy mordercy polowali na Żydów jak na bezpańskie psy. Wyszedłem z baraku i poszedłem do mojej znajomej chrześcijanki, Polowej. Opowiedziała mi, że niemieccy mordercy chodzą od domu do domu i strzelają. Spędzili razem wszystkich Żydów na plac Borucha Hirszmana, a stamtąd zaprowadzono ich do baraków postawionych na starym cmentarzu obok Lajzera Micnera.
Prowadząc Żydów przez miasto niemieccy mordercy nie przestawali do nich strzelać, całe miasto było usłane trupami, w rynsztokach płynęła krew niczym w rzeźni.
Jako że się nie pożegnałem z moimi rodzicami, postanowiłem zgłosić się sam, myśląc, że stanie się ze mną to, co ze wszystkimi.
Przy wejściu do baraku stał niemiecki strażnik. Na jego pytanie, gdzie byłem przez cały dzień odpowiedziałem, że pracowałem; nie uwierzył mi, ale mnie wpuścił.
Wchodząc do baraku spotkałem pośród innych moją matkę i siostrę, Szolema Rofera, Josefa Mojnesa, Jonę Rofera z żoną i dziećmi, Ajzyka Szpera, Wolfa Bendlera, Efraima Cymrynga z rodziną i innych, duża część Żydów padła przy ucieczce Mama opowiedziała mi, że ojca zastrzelono tego samego dnia. Uważała za wielką ofiarność z mojej strony, że się zgłosiłem w czasie, kiedy inni uciekają. Jej słowa dodały mi sił i postanowiłem, że przy pierwszej sposobności uwolnię się z niemieckich łap. Ale tymczasem głód i pragnienie bardzo mi dokuczały.
Następnego dnia 3 listopada po południu baraki zostały otoczone przez Litwinów ubranych w specjalne czarne uniformy z niemieckim oznakowaniem. Pomagali mordować Żydów.
Wypędzono nas wszystkich z baraków. Obok stajni Szlomy Israela zostaliśmy ustawieni w rzędy i tu zaczął się smutny marsz śmierci pozostałych przy życiu biłgorajskich Żydów. Na piechotę na kolej do Zwierzyńca.
Prowadząc ludzi Litwini ciągle do nich strzelali, ludzie padali od strzałów, wśród nich także moja matka, błogosławionej pamięci, na ulicy Tarnogrodzkiej.
Ludzie, bardzo spragnieni, dawali pieniądze Litwinom, żeby ci przynieśli im wodę. Litwini brali pieniądze, ale dalej strzelali do ludzi, mówiąc przy tym: „Wszyscy zostaniecie zastrzeleni, szkoda wody.”(…)
W środę 4 listopada 1942 roku po południu sprowadzono puste wagony towarowe i zaczęto załadunek ludzi.
Wzdłuż wagonów stali ustawieni niemieccy mordercy z pałkami w rękach i przy wejściu do wagonu każdy Żyd otrzymywał krwawe razy. Kiedy pierwszy wagon był już pełen, zamknięto go i zaczęto ładować drugi, i tak dalej.
Wszedłem do wagonu pełnego leżących na podłodze małych dzieci, półżywych i martwych. Niemieccy mordercy napakowali tam tylu ludzi, że stało się na dzieciach.
Kiedy tak tkwiliśmy w zamkniętych wagonach, gdzie nie było czym oddychać i dokuczało pragnienie, podeszli Litwini ze straży, otworzyli drzwi i zażądali pieniędzy. Przyniosą za nie wody. Ludzie oddawali im wszystko, żeby tylko otrzymać troszkę wody. Najpierw przynieśli wodę, potem wzięli pieniądze i nie przynieśli więcej, tylko powiedzieli: „W Bełżcu dostaniecie już wodę”.